Jaskinia Małołącka

Sławomir Heteniak by Sławomir Heteniak
Aktualności

23.08.2014 dwóch członków ST Zakopane: Sławomir Heteniak i Wojciech Styrczula, oraz Marcin Freindorf z KKTJ udało się do jaskini Małołąckiej. Jaskinia już od dawna osławiona była jako jedna z tych czujnych, wymagających ostrożności w poruszaniu się. Powodem tego miała być nadmierna kruchliwości  i specyficzny, pochyły charakter jaskini.

Pogoda tego dnia, choć może nieco tajemnicza, wydawała się być stabilna. Niebo w sporej części wypełniały chmurki, nie było wiatru, ani upału, szło się zatem w miarę swobodnie i to nie tylko z przyczyn atmosferycznych. Nasze plecaki wypełnione były tylko sprzętem osobistym, jako że liny i karabinki potrzebne do jaskini, czekały na Nas zdeponowane w górach. Po krótkim odpoczynku przy otworze Śnieżnej i wyjściu na wypłaszczenie, ruszyłem w stronę otworu jaskini Nad Kotlinami, żeby zabrać sprzęt. Wojciech z Marcinem poszli już w stronę otworu Małołąckiej. Dołączyłem do nich po chwili w towarzystwie dwóch worów wypełnionych po brzegi linami i karabinkami.

Przebrani i z przygotowanym ekwipunkiem przystąpiliśmy do działania. Jaskinia, wyposażona w większości w punkty typu LongLife, wiodła Nas coraz niżej i niżej w swoją głębie. Kruszyzna wymagała raczej stabilnych i spokojnych ruchów. Pomimo to korzystaliśmy z wrażeń estetycznych jakie była nam w stanie dostarczyć jaskinia. Naszą uwagę przyciągnęła jej niestabilna forma. Z jednej strony podłoże na półkach wypełnione było rumoszem i ruchomymi kamieniami. Uwagę przykuwały zaklinowane w szczelinach spore wanty i ładnie myte gładkie ściany. Od góry natomiast towarzyszyła nam niesymetryczna do podłoża lita płyta stanowiąca strop, wytaczająca drogę coraz niżej i niżej. To wszystko gdzie niegdzie uzupełniane było delikatnymi dźwiękami wody płynącej w dół jaskini. Dla nas droga wiodła przez punkty, umieszczone roztropnie, z dala od docelowego miejsca uderzenia strąconego kamienia. Mimo to warto było zachować ostrożność.

Po około godzinie, dojechałem do dna. Następnie Marcin i Wojtek. Chwilkę pozwiedzaliśmy część zdefiniowaną tu jako dno. Ciasny meander, niewielkie okno położone na wysokości ok. trzech metrów, rumosz do którego spływała cieknąca po mytej ścianie woda. Pora było wracać. Wychodziłem ostatni reporęczując, gdzieś w połowie jaskini zaczekał na mnie Marcin, żeby zabrać pierwszy, wypełniony już linami wór.

I tak powoli wyszliśmy na zewnątrz, jeszcze zatrzymując się na kilka zdjęć przy pierwszym zjeździe. Cała akcja w dziurze trwała równe trzy godziny. Po przebraniu się i popakowaniu lin ruszyliśmy w stronę dna doliny Małej Łąki.

Opis: Sławomir Heteniak

Zdjęcia: Marcin Freindorf

(0 głosów)
Wyświetlony 19424 razy