Jaskinia Wielka Śnieżna- Wyjście Kursowe
Czwarte wyjście kursowe - Wielka Śnieżna. Jaskinia NAJ w Tatrach. Byłam tym wyjściem bardzo podekscytowana, ale zarazem trochę się bałam. Chyba pierwszy raz od początku kursu.
Zbiórka o 6 na Groniku, podział sprzętu (którego tym razem jest więcej przez wielkość dziury i mniejszą ilość uczestników) i ruszamy. Na początku pogoda jest dla koneserów, leje, ale po chwili, zgodnie z prognozą, deszcz ustaje. Robimy przerwę na zdjęcie membran. Przed Polaną Małołącką zauważam, że nie mam klucza do auta. Musiał mi wypaść podczas przebiórki... Szybka decyzja i panowie mi biorą plecak a ja zbiegam na poszukiwania. Kluczyk znajduję na parkingu w drzwiach auta... No to jeszcze raz podejście. Szybko doganiam ekipę i dalej idziemy już bez przeszkód. Skręcamy w Niżną Świstówkę i po chwili chmury zaczynają się rozwiewać. To trochę spowalnia podejście, bo widoki robią się obłędne. Wchodzimy w Wyżnią Świstówkę i znajdujemy otwór. Tutaj chwila na topo i przebranie. W międzyczasie dochodzą inne zespoły. Robi się tłoczno...
Wchodzimy jako drugi zespół. Na początek do pokonania jest lodospad. Zostało go już niewiele z tego co słyszę, ale na lodzie nóżki się ślizgają i najlepszym sposobem jest oparcie się kolanami i jakoś to idzie. Czas na Wielką Studnię. Jakoś nie robi na mnie wrażenia. Raz, że nie widzę za bardzo jak jest duża, dwa, że zjazd jest blisko ściany, trzy chyba bardzo się skupiam na każdym ruchu no i cztery, że inny zespół zjeżdża mi nad głową i staram się uniknąć tego, żeby mi na nią zjechał. Zjazd "umila" lejący się deszcz jaskiniowy. Dobra. Jesteśmy na dole. Tu szybka debata czy chcemy skorzystać z pogody i dnia i wracamy, żeby przejść górą nad Kotliny czy jedziemy dalej. Wygrywa "no ale jesteśmy na kursie jaskiniowym". W takim razie biorę się do roboty i poręczuję prożki i Płytowiec. Tutaj już nie pada deszcz, ale leje się wodospad i rzeka. Woda wlewa mi się do bacioków potokami.
Docieramy do Sali Trójkątnej, gdzie próbujemy zrobić śliczne grupowe selfie. Niestety, mistrzami w tym nie jesteśmy, a wilgoć i temperatura jakoś nie zachęca do dalszych prób. No to wracamy. Kierownik Grzesiek mówi mi, że albo deporęczuję Płytowiec i wychodzę pierwsza, albo ściągam linę dalej. Wybieram bramkę nr 1. Rozwiązywanie liny w potoku jest super! O mamo, jak się cieszę, że wiązałam pośrednie! Z bacioków woda mi się przelewa, wlewa się za kołnierz i czuję, że kombinezon powoli przestaje być nieprzemakalny. Głupawka bierze górę i wychodzimy z bolącymi brzuchami od śmiechu ;) Jeszcze "tylko" Wielka Studnia, lodospad znowu pokonany na kolanach (krioterapia jest naprawdę świetna!) i powierzchnia.
Udaje mi się jeszcze załapać na końcówkę dnia. Przebieram się w suche ciuchy, chociaż nie do końca, bo nawet majtki mam mokre. Wspomniałam już, że nie wzięłam butów na zmianę? Nie? Chciałam być sprytna i podejść w baciokach skoro pada, więc po co moczyć buty. No to buty zmoczyły się od wewnątrz. Podczas wyjścia wkładkę wykręcałam 5 razy. O dziwo na zejściu było mi ciepło w stopy pomimo wilgoci. Schodziliśmy już po ćmoku, temperatura mocno zelżała, trzeba było uważać na stromych fragmentach w Świstówce, bo mróz ściął podłoże. Na szlaku było ślisko, gleb nie zabrakło, ale to podniosło akcent humorystyczny tego wyjścia. Tomek stwierdził, że mamy szczęście do ekstremalnych warunków ;)
A'propos krótkich bacioków, po czasie dowiedziałam się od Sławka, że "Ta jaskinia bardzo szybko zbiera wodę". No tak. Polak mądry po szkodzie. Ale po to jesteśmy na kursie, każde wyjście czegoś uczy :) A Jaskinię Marmurową bardzo przepraszam za narzekanie na deszcz jaskiniowy. Tam naprawdę było sucho. I ekipie dziękuję, bo jak zwykle było super! :)
PS: A do Śnieżnej na 100% wrócę.
Ekipa: Karolina, Bartek, Grzesiek i instruktor Tomek Piprek.
Zdjęcia: Karolina Tabaszewska